czwartek, 27 lutego 2014

LUSTRO W KSZTAŁCIE TRAPEZU - ARCHITEKTURA I TOŻSAMOŚĆ



Czy tożsamość znajdowana w architekturze przekształca się czy umiera?

            Biorąc pod uwagę słownikowe znaczenie słowa tożsamość[1] odpowiedź na zadane w tytule pytanie wydaje się być oczywista. Jednak wnioski zostawmy na koniec.
            Jeśli chcielibyśmy traktować architekturę jako twór podobny do folkloru, tradycji czy choćby rodziny, moglibyśmy zauważyć iż zachodzi tu pewna dość znacząca prawidłowość. Zapewne wielu z Was zastanawia się jaka. Ja też się nad tym od dłuższego czasu zastanawiałam i doszłam do wniosku, iż tak jak w różnych skupiskach ludzkich, jednostki oddziałują na siebie w taki czy inny sposób, tak również architektura oddziałuje na ludzi a ludzie na architekturę. Jak to jest możliwe? Jest możliwe choćby z tego względu, że każde pomieszczenie, każdy budynek jest zaprojektowany PO COŚ, DLA KOGOŚ, W JAKIMŚ CELU. Co to oznacza w praktyce? Oznacza to, iż każdy architekt jakkolwiek starałby się dopasować do indywidualnych preferencji klienta, nie uniknie w żaden sposób wpływu wizji własnej. Jednak sztuką jest by zrobił to w taki sposób, by klient a) albo w ogóle się nie zorientował, że taka sytuacja miała miejsce, b) zaakceptował ten stan rzeczy i szalał z zachwytu. Jednak nie to jest tutaj kluczem do tego czym tożsamość znajdowana w architekturze jest w ogóle, ani odpowiedzią na pytanie zadane w tytule. Tą odpowiedzią jest to co ludzie zrobią z tym zastanym stanem architektonicznym danego miejsca. To jak zostanie ono zaadaptowane na potrzeby tego konkretnego użytkownika. Jak możemy się o niej przekonać? Dokładnie dzisiaj uzyskałam odpowiedź na to pytanie goszcząc u mojego przyjaciela. Złożyło się jakoś tak, że wcześniej nie miałam okazji odwiedzić go w jego domu, zaś dziś ta okazja się nadarzyła. Byłam bardzo zaskoczona tym, że mieszkanie po babci, można przearanżować w taki sposób by nie straciło ono na uroku jaki mają w sobie starodawne meble, bibeloty czy choćby elementy wykończenia. Na czym polegała wyjątkowość tego mieszkania? Przede wszystkim na tym, że tak naprawdę nie było absolutnie widać tego, że to mieszkanie ma swoją historię, swoją tożsamość, która w pewien sposób została mu wydarta z chwilą gdy wprowadził się tam mój przyjaciel. Używając słowa wydarta nie mam na myśli pejoratywnego znaczenia tego słowa a raczej porównanie do wyrwanej kartki z kalendarza, która symbolizuje zmiany i przemiany. Interesujące było to, że mimo, iż w tym mieszkaniu znajdowało się wiele elementów wskazujących na jego historię, tożsamość właśnie, do pewnego momentu (a dokładnie do tego w którym nie zostałam uświadomiona, że jest inaczej niż myślę), byłam przekonana, że mieszkanie jest nowiuśkie nieśmigane i od początku aranżowane pod obecnych lokatorów. To zapewne zamiłowanie tychże do antyków tak mnie zmyliło kiedy patrzyłam na te zdobione sufity i szklane żyrandole!
            Jak już wcześniej wspomniałam, zachwyciło mnie połączenie babcinej wizji z tym co przynieśli ze sobą nowi lokatorzy. Z jednej strony jestem wielką fanką antyków i wszystkiego co stare, co zapewne ma związek z moją niezwykle sentymentalną naturą, z drugiej natomiast nigdy nie myślałam o tym by łączyć starocie z nowoczesną modą. Cały czas żyło we mnie przekonanie, że jak antyki to w całym mieszkaniu od podłogi aż po sufit, tak samo jak nowoczesne aranżacje. A tutaj na przestrzeni wcale nie tak dużej – wiadomo przecież jak wyglądają przeciętne mieszkania w blokowiskach – zetknęły się dwa światy i fantastycznie się ze sobą uzupełniały. Piękne zdobienie sufitu zyskało jeszcze na jakości po tym jak nowi lokatorzy wstawili do jednego z pokojów szafę wielkości niemalże całej ściany. Szafa podobnie jak ściany i sufit jest w kolorze białym, z przesuwanymi drzwiami, z lustrem na froncie. Ba! To nie jest jedno lustro, to są cztery lustra (po jednym na każdym z jej skrzydeł). Czy nie przypomina Wam to czegoś? Bo mnie owszem. Mianowicie kiedyś, dawno temu, w innym mieszkaniu, była podobna szafa jeśli chodzi o gabaryty. Pochodziła z lat 40 ubiegłego wieku. I według mnie idealnie pasowałaby do tego wnętrza, które dziś miałam przyjemność oglądać. A mimo to przy całym moim umiłowaniu do staroci spostrzegłam, że ta nowoczesna szafa w tym właśnie wnętrzu nie razi mnie, tak bardzo jak jeszcze do wczoraj mogłabym myśleć, że będzie.
            Ciekawym rozwiązaniem było również umieszczenie w przedpokoju lustra o bardzo nietypowym kształcie. Niby to trapez, a jednak nie – owoż miało bowiem zaokrągloną górną krawędź co pozwalało na wspomnienie konia na biegunach, który jeszcze za czasów mojego dzieciństwa był szczytem marzeń parolatka.
            Zatem odpowiedź na pytanie czy tożsamość znajdowana w architekturze przekształca się czy umiera jest jedna. Czasami bywa tak, że to nie my urządzamy mieszkanie, a mieszkanie wymusza na nas sposób jego aranżacji.


Inka Wu


[1] «w odniesieniu do pojedynczego człowieka: świadomość siebie», «fakty, cechy, dane personalne pozwalające zidentyfikować jakąś osobę», «świadomość wspólnych cech i poczucie jedności» za: http://sjp.pwn.pl/slownik/2530211/to%C5%BCsamo%C5%9B%C4%87

środa, 12 lutego 2014

EKFRAZY I TRANSMEDIACJE: BALTHUS, NOWOSIELSKI, MISHIMA



5 lutego 2014 r. w Miejskim Ośrodku Kultury w Konstantynowie Łódzkim studenci II roku okcydentalistyki Paulina Filipczak, Natalia Lewandowska, Karolina Moszkowicz, Dominika Paprocka, Maja PiątekAnna Świadek, Justyna Wojtczak, Rafał Tadeusz Wroński, zaprezentowali swój projekt zatytułowany Ekfrazy i transmediacje. Projekt ten był składową zajęć tworzących moduł Dyskurs ucieleśnienia. Zebrana w MOK publiczność mogła obejrzeć dwa "spektakle" i jeden "pokaz filmowy" (wzbogacony o dodatkowe efekty), przygotowane przez studentów.
Słowa "spektakle" i "pokaz filmowy" opatruję cudzysłowami, albowiem wydarzenie, w którym braliśmy udział, miało niewiele wspólnego z działaniami odwołującymi się do jednego, wyraźnie wyodrębnionego, "czystego" medium. Chodziło raczej o wykorzystanie rozmaitych języków i narzędzi artystycznych, tak, by w złożonym przekazie nabrały one charakteru dynamicznego, splatały się i rozplatały oddziałując na wszystkich zebranych swą nieoczywistością i komplementarnością. Na ten aspekt projektu wskazywał zresztą jego tytuł.

Czym są ekfrazy i transmediacje?

Termin ekfraza wywodzi się z retoryki. Na jej gruncie oznaczał taką figurę dyskursywną, która pozwalała przedstawiać daną treść w sposób obrazowy, unaoczniający. Z czasem wyodrębniła się w odrębny gatunek literacki, którego wyróżnikiem jest tak silna obrazowość słowa, że przesłania nawet wizualną funkcję obrazów. 
Pojmowanie ekfrazy zaczęło zmieniać się u początków nowoczesności. Zmiana ta wiązała się z włączeniem ekfrazy do dyskursu teologicznego. Ekfrazą nazywano wtedy m. in. obrazy stanowiące interpretację tekstów świętych czy teologicznych. Mamy tu do czynienia z „interpretacją drugiego stopnia” – pierwotne zdarzenie, jego mimetyczne odzwierciedlenie w medium danej sztuki, a następnie interpretację tego odzwierciedlenia w medium charakterystycznym dla innej sztuki.Z biegiem czasu sformułowano teorię ekfrazy jako wszelkiej „interpretacji drugiego stopnia”, rekonfigurującej temat dzieła sztuki przekazanego w innym medium (Szerszenowicz 2008, ss. 28-9; Badyła).

Terminu "transmediacja" użyliśmy jako ekwiwalentu obecnego w literaturze terminu "transmedializacja". Zabieg ten miał na celu wydobycie i podkreślenie roli medium jako pośrednika między różnymi dyscyplinami i praktykami artystycznymi, ale także między twórcami projektu i jego odbiorcami. Chcieliśmy także uniknąć skojarzeń z przekazem mass-medialnym, z którym kojarzyć się może "transmedializacja".
Transmediacja czy transmedializacja tak, jak ekfraza wiąże się z działaniami oscylującymi wokół mediów właściwych dla różnych sztuk. Wyakcentowaniu podlega tu jednak dynamika „przejścia danej praktyki z jednej dziedziny medialnej w inną”. Podkreślona zostaje również „heterogeniczność powstającego w tym procesie wytworu” (Załuski 2010, s. 11).  Transmediacja (transmedializacja), choć podobnie do ekfrazy wiąże się z przekładem danego dzieła, z jego interpretacją i rekonfiguracją w innym medium, to jednak dotyczy bardziej z dynamiki i procesu powstawania wytworu, niż z samego wskazaniem nowego rodzaju pośrednika (mediumi) (zob. Kazimierska-Jerzyk 2010, s. 49).  

Celem projektu było pokazanie, że medium właściwym zarówno dla ekfrazy, jak i transmediacji (transmedializacji) jest „cieleśnie doświadczane miejsce, organizowane przez oddziałujące na widza swoją skalą, abstrakcyjne układy. Działanie ‘miejsca’ polega w tym przypadku na wydobyciu naszego odczucia samych siebie” -  odczucia swojej aktywnej obecności w danej przestrzeni. Wiążą się one zatem z cielesnym zaangażowaniem, z sensorycznym kontaktem z dziejącym się dziełem. Ciało odbiorcy okazuje się równie konstytutywnym elementem zdarzenia twórczego jak ciało artysty, co powoduje, że nasza cielesność staje się niekiedy niejawnym, ale zawsze konstytutywnym medium i tematem ekfraz oraz transmediacji (transmedializacji) (Rejniak-Majewska 2010, s. 49; Kazimierska-Jerzyk 2010, s. 63).   

Punktem wyjścia działań studentów były trzy teksty: fragmenty rozmów z Balthusem (grupa I) oraz z Jerzym Nowosielskim (grupa II), a także obszerny fragment opowiadania Yukio Mishimy  pt. Miłość Wielkiego Kapłana świątyni Shigo (grupa III).

Tekst Balthusa poddany został przekładowi na spektakl, w którym połączono rozmowę, zabawę, dźwięk, a także rysunek i projekcję. Tekst Nowosielskiego przełożono na widowisko-pantomimę. Nastrój budowało tango i zapach kadzidła, malarz zaś – spoglądając na modelkę – przekładał jej postać na symbole związane z sacrum. Grupa III stworzyła film animowany, którego prezentację poprzedził wstęp: zapalono kadzie dla, uczestnikom rozdano napar z jaśminowej zielonej herbaty, poczęstowano wypieczonymi przez studentkę ciasteczkami oraz wręczono złożone z papieru kwiaty lotosu.

Gra światło-cienia, muzyka, zapach, smak, ruch, wyjście ku publiczności – te i inne elementy konsekwentnie budowały nastrój i wskazywały na ciało twórców i odbiorców, jako warunek sine qua non podejmowanych działań. Był to naprawdę niesamowity wieczór, który pokazał, jaką wartość ma twórcze zaangażowanie studentów z inspirujące, acz trudne przedsięwzięcie. Efekty studenckiej pracy ocenić należy celująco! 


_______
(Kazimierska-Jerzyk 2010) W. Kazimierska-Jerzyk, Transmedialność jako poziom lektury, [w:] Sztuki w przestrzeni transmedialnej, T. Załuski (red.), ASP, Łódź.
(Rejniak-Majewska 2010), A. Rejniak-Majewska, „Kondycja postmedialna” i wynajdowanie medium według Rosalind Krauss, [w:] Sztuki w przestrzeni transmedialnej, T. Załuski (red.), ASP, Łódź.
(Szerszenowicz 2008) J. Szerszenowicz, Inspiracje plastyczne w muzyce, AM, Łódź.
(Załuski 2010) T. Załuski, Transmedialność?, [w:] Sztuki w przestrzeni transmedialnej, T. Załuski (red.), ASP, Łódź.

czwartek, 6 lutego 2014

CHWILA DLA CIAŁA I DUCHA



Łodzianie bardzo często są postrzegani jako ofiary niewykorzystanych szans władz miejskich. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Ilekroć rozmawiam ze znajomymi z innych miast słyszę, że ciągle coś się u nich dzieje. A to koncert jakiejś gwiazdy usańskich potupajek w stylu „Bijąse”, albo innej równie dziwnej osoby, nie wiem, nie znam się, nie słucham takiej muzyki. Co w tej kwestii ma do zaoferowania Łódź? Festiwal Mediów w listopadzie, Łódzkie Spotkania Baletowe, Przegląd Szkół Teatralnych –  i to właściwie tyle, ile przychodzi mi do głowy. A przecież mieszkam w tym mieście od ponad ćwierć wieku! Oczywiście są również inne imprezy, ale z tego co się orientuję, są one skierowane do wąskiego grona pasjonatów; ewentualnie może i są mainstreamowe, ale nic o nich nie słychać, albo ja nic na ten temat nie wiem, bo nie potrafię ich wyszukać. Studia na okcydentalistyce są o tyle ciekawe, że nasze hasło o zmienianiu świata zaczynamy w naszej łódzkiej piaskownicy i z naszymi projektami wychodzimy poza mury uczelni. Frekwencja na naszych projektach jest mocno marna, ale mamy nadzieje, że kiedyś się to zmieni. Jednakowoż chciałabym poszukać przyczyny tego, że w Łodzi nic się nie dzieje, a jak już się dzieje, to jest znikome tym zainteresowanie.


            Kiedy idę ulicą widzę ludzi w ciągłym pędzie „do” i „z” pracy. Matki z dziećmi, które pędzą do domu z przedszkola, w którym na czas pracy zostawiły dzieci. Widzę smutnych panów w garniturach z teczkami, którzy wracają znudzeni swoim życiem do żony, która ciągle robi im wyrzuty, że wciąż pracują. Widzę dzieci, które z nudów podpalają śmietniki. Ciągły pęd, beznadzieja i bezrefleksyjność.
Jednak są ludzie, którzy chcą to zmienić. Zmienić poprzez to, co wychodzi im najlepiej. Jedną z takich osób jest Pan Andrzej Cieślik, posiadający swoją własną alternatywną wizję świata.


Dlaczego napisałam o alternatywnej wizji świata? Otóż Pan Cieślik prezentował niedawno, tym razem w Łódzkim Domu Kultury, swoją instalację pt. Morze – Raj pierwszy. Początkowo byłam do niej sceptycznie nastawiona (jak to ja – kto mnie zna ten wie), ale myśląc nad pisaniem tej notki, myśląc i myśląc, wymyśliłam! To jest właśnie alternatywa, dla znudzonych matek, nieszczęśliwych mężów i dzieci, które mają za dużo wolnego czasu. Instalacja była skierowana praktycznie do każdej grupy wiekowej. Były dzieci, była młodzież, brać studencka jak również panie i panowie w średnim wieku. Instalacja z towarzyszącą jej muzyką Pana Przemka Kuczyńskiego – Bęben, idealnie wprowadzała przybyłych w stan kontemplacji i relaksu, zaś światła dodawały ciepła temu miejscu. Instalacja sprawiła, że na moment czas się zatrzymał, a ludzie mieli chwilę dla siebie. Mogli usiąść na miękkich poduszkach, które swym kolorem nawiązywały do piaszczystych plaż, napić się wina czy spróbować pysznych (!) pączków.
Instalacja Pana Cieślika, spowodowała, że moje serce mimo całej cielesnej niechęci do plaż i morza wyło z rozpaczy i tupało głośno CHCĘ TAM BYĆ, CHCĘ TAM BYĆ. Jednak to, co urzekło mnie najbardziej, to wizerunek Jelenia wiszącego ponad głowami fok. Tym zostałam przez Miłego Pana Autora, kupiona. Okazało się bowiem, iż Miły Pan Autor, ma naprawdę przyjazną wizję świata i nawet jeśli jeleń i foka nie spotykają się na co dzień w swoich naturalnych środowiskach, to ja widzę tu piękną metaforę – impossible is nothing.


Justyna Wojtczak
zdjęcia Tomasz Lewandowski