niedziela, 26 stycznia 2014

ARCHITEKTURA PRZYMUSU W ŁÓDZKIM MS2!



Architektura przymusu w łódzkim MS2!

Dnia 17 stycznia 2014 r.  księgarnia „mała litera”  mieszcząca się w budynku Muzeum Sztuki na terenie łódzkiej Manufaktury, przy ul. Ogrodowej 19 zaprosiła wszystkich sympatyków MS2 na spotkanie z autorami publikacji Architektura przymusu: Tomaszem Ferencem, Markiem Domańskim i Tomaszem Załuskim. Za sprawą wyjątkowej tematyki prezentacji autorzy zbiorowej pracy dotyczącej ARCHITEKTURY PRZYMUSU przedstawili proces pracy nad projektem, który był tak na prawdę zderzeniem artystycznych działań z socjologicznymi badaniami naukowymi. Badania i doświadczenia  doprowadziły ostatecznie do wydania publikacji w postaci książki. Jakie miejsca autorzy odwiedzili pracując nad tym projektem? Były to: żłobki, przedszkola, szkoły, urzędy, szpitale, budynki na przejściach granicznych, więzienia, szpitale psychiatryczne, pomniki itp.
Spotkanie rozpoczęło się od relacji związanej z doświadczeniem przekraczania granicy polsko -niemieckiej oraz wizyty w więzieniu w Łęczycy. Relacja podparta została dokumentacją fotograficzną, dlatego też łatwiej było oswoić się z tym trudnym tematem jakim jest architektura przymusu. Czym jest więc architektura, o której była mowa? Najkrócej rzecz ujmując: to interdyscyplinarne studia nad rozwiązaniami architektonicznymi, mającymi służyć kontrolowaniu, porządkowaniu ludzkich zachowań.
Autorzy publikacji zanim przeszli szczegółowych informacji na ten temat opowiedzieli o samej książce, która jest zbiorem różnorodnych tekstów, opisanych za pomocą doświadczeń każdego autora z osobna. Znajdziemy w niej artykuły:
- HERMAN VAN DEN BOOM - Architecture of Intymacy

- TOMASZ ZAŁUSKI - Futerał na ciało. Tayloryzm i biopolityka w koncepcji architektury funkcjonalistycznej Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego

- DAGMARA BUGAJ - Asp

- ARTUR NOWAKOWSKI  - Przymus czy miłosierdzie: architektura zakładów dla obłąkanych w XIX-wiecznej Anglii i Stanach Zjednoczonych

- TOMASZ FERENC - Szpital jako laboratorium współczesnych projektów biopolitycznych i Centrum Zdrowia Matki Polki

- Anna Matuchniak-Krasuska -„Za drutami” - szkic socjologiczny o Oflagu II C Woldenberg

- MAREK DOMAŃSKI - Zakład karny w Łęczycy

- PHILIPP LOHOFENER - Hohenschonhausen

- PIOTR CHOMCZYŃSKI - Instytucja totalna w obiektywie. Socjologiczna analiza architektury wybranych zakładów karnych

- MAREK DOMAŃSKI, TOMASZ FERENC Granica

- MAGDALENA MELNYK - Architektura i władza – casus franksistowskiej Hiszpanii

- KONRAD GRAINER – Pomniki z okresu włoskich i hiszpańskich dyktatur faszystowskich

- WIKTOR SKOK - Pomnik Grunwaldzki i pomnik-mauzoleum Hindenburga w Tannenbergu. Próba zestawienia historii obu projektów, ideologii i mitów z nimi związanych

- KONRAD GRAJNER - Pomnik Grunwaldzki

- ALEKSANDRA SUMOROK - Zniewolenie architektury? Przypadek Nowej Huty. Kilka spostrzeżeń

- MAREK DOMAŃSKI - EC2

- KAROLINA GRABOWSKA-GARCZYŃSKA – Współczesna „architektura” placówek opieki dla najmłodszych dzieci i nowe praktyki nadzoru. Casus warszawskich „małych artystów”

- WALDEMAR DYMARCZYK – Janusowe oblicze organizacji, czyli w labiryncie metaforycznych obrazów architektury biznesu

- MAREK DOMAŃSKI - Klaster

- ADAM DZIDOWSKI - Od produktywności do kreatywności. Ewolucja funkcji motywacyjnych przestrzeni biurowej

- MAREK DOMAŃSKI, WERONIKA ŁODZIŃSKA-DUDA, TOMASZ FERENC -Szkoła
Zbiór tych prac stanowi syntetyczną całość w kontekście architektury przymusu i pozwala na interdyscyplinarne podejście do tej kwestii. Pomimo odrębnych badań, uwzględniając różne aspekty poznawcze nasuwają się wspólne wnioski, które pozwoliły na skoncentrowanie się nad architekturą przymusu jako całościowym tematem, obejmującym szereg analiz.
Istotne przy tym projekcie był m.in. udział fotografów prezentujących swój punkt widzenia na ten temat na równi z badaczami jak i teoretykami. Wśród zebranych tekstów znajdziemy m.in analizę koncepcji architektonicznych Kobro i Strzemińskiego jak i opisy socjalistycznych osiedli mieszkaniowych oraz hiszpańskiej architektury doby Franco.
Podczas spotkania dowiadujemy się, że doświadczenia były związane z badaniem miejsc dyscyplinowanych opresyjnie przez architekturę, czyli miejsc najczęściej użytku publicznego typu szpitale, szkoły. Istotne dla całego zagadnienia okazała się być koncepcja organizacji pracy, zwana tayloryzmem, która  wskazuje na to jak np. pracownicy w fabryce samochodów mają pracować. Narzucanie pewnych schematów, które mają pomóc w organizacji powoduje w gruncie rzeczy szereg kłopotów społecznych. Podobnie jak nie da się uciec od tego, żeby architektura nie odwoływała się do emocji, zawsze wzbudzała i nadal będzie przywoływać odmienne skojarzenia i uczucia.
Warto  problemowi przyjrzeć się także z socjologiczno - medycznego punktu widzenia, jak to uczynił francuski filozof, historyk i socjolog Paul Michel Foucault. Posłużę się tutaj fragmentem pracy na ten temat Pani dr hab. Ewy Bińczyk z Instytutu Filozofii UMK w Toruniu:
W swych pracach Foucault wiele uwagi poświęcił historycznym rekonstrukcjom procesów medykalizacji społeczeństwa zachodniego począwszy od XVIII wieku. Procesy medykalizacji wiązał on, z jednej strony, z pojawieniem się pewnych nowych typów władzy, które nazywał władzą anatomopolityczną i biowładzą oraz, z drugiej strony, z pojawieniem się nowych kompleksów wiedzy, które nazywał dyskursami werydycznymi, to jest dyskursami przypisującymi sobie status prawdziwych. Analizy podejmowane przez Michela Foucault, które pragnęłabym przywołać, dotyczyły: historycznych sposobów kulturowego konstytuowania fenomenu ciała oraz choroby (ze zwróceniem szczególnej uwagi na status chorób psychicznych); procesów przemian statusu pacjenta i pozycji lekarza w strukturze społecznej; wpływu praktyk medycznych oraz typów wiedzy sprzężonych z tymi praktykami na inne sfery kultury (zwłaszcza sferę wyobrażeń symbolicznych, wartości, sposobów jednostkowego doświadczania siebie). Spośród kompleksów wiedzy powiązanych z obszarem praktyk medycznych Foucault najwięcej uwagi poświęcił dyskursom psychologii i psychiatrii, kryminologii oraz seksuologii.
Jak widać interdyscyplinarne podejście do tematu architektury przymusu jest niezbędne. Podsumowując spotkanie w Muzeum Sztuki było ciekawym zgłębieniem wiedzy na temat niełatwy, ale zarazem ciekawy i intrygujący, do którego warto zapewne powracać. Dyskusja wzbudziła wiele  refleksji i pytań, co jest dodatkowym potwierdzeniem, że nie da się przejść obojętnie, gdy mowa o architekturze przymusu.
Relacja: Angelika Leduchowska, okcydentalistyka, rok II


czwartek, 23 stycznia 2014

CIAŁO NAGIE, CIAŁO UKRZYŻOWANE - O WYSTAWIE GUERCINA



            Okcydentalistyka to kierunek pozwalający na interdyscyplinarne spojrzenie na kulturę Zachodu z perspektywy nauk humanistycznych. Warunkiem ukończenia każdego semestru (oprócz zaliczenia poszczególnych przedmiotów) jest zrealizowanie dwóch projektów, polegających na współpracy z instytucjami kultury, zorganizowaniu wycieczki, gry dydaktycznej, prelekcji lub też napisanie recenzji z jakiegoś wydarzenia dla określonej grupy odbiorców. Istotą takich projektów jest zdobywanie wiedzy i uczenie się poprzez doświadczanie, praktyczne jej wykorzystywanie oraz współpracę w grupie.
            W bieżącym semestrze realizowaliśmy projekt będący częścią modułu pt. Dyskurs ucieleśnienia, w ramach przedmiotu Historia ciała – zarys, który prowadziła dr Marzena Iwańska (pracownik Instytutu Historii UŁ). Zasadniczą częścią tego projektu było zorganizowanie wycieczki do Muzeum Narodowego w Warszawie na wystawę prac włoskiego malarza Guercina (Giovanniego Francesco Barbieri) zatytułowanej Guercino. Triumf baroku. Arcydzieła z Cento, Rzymu i kolekcji polskich. Niniejszy wpis jest relacją i recenzją owej wystawy pod kątem naszego głównego tematu – obrazy ciała w malarstwie barokowym. 


            Omawianą wystawę można oglądać w warszawskim Muzeum Narodowym od 20 września 2013 do 2 lutego 2014 roku. Dlaczego obrazy, które dotąd nie wyjeżdżały poza granice Włoch, przywędrowały do stolicy Polski? Otóż rodzinna miejscowość Guercino, znajdujące się niedaleko Bolonii miasteczko Cento, zostało niedawno nawiedzone przez trzęsienie ziemi. Zniszczenia powstałe w wyniku tego zdarzenia zagrażały pracom malarza i z tego właśnie powodu zorganizowano ich wystawę, tymczasowo przenosząc je do Warszawy. Na wystawie można obejrzeć 87 dzieł Guercino: 33 obrazy, 21 rysunków, 33 ryciny. Znalazł się na niej też jeden z najcenniejszych jego fresków z Cento - Madonna z Reggio, który według jednego z historycznych przekazów, Guercino namalował, gdy miał osiem lat.
Guercino to przydomek artysty, który właściwie nazywał się Giovani Francesco Barbieri. Przydomek zyskał jeszcze w okresie wczesnego dzieciństwa. Podobno, pewnego razu wyrwać miał go ze snu jakiś donośny głos, a mały Giovani Francesco tak się wystraszył, że źrenica w prawym jego oku przesunęła się w stronę kącika i tak pozostała. Od tego momentu nazywano go guercinem czyli zezowatym. 


Urodził się we wspomnianym  Cento, niedaleko Bolonii  w roku 1591 i tam spędził większość swojego życia. Około dwa lata pracował też w Rzymie, kiedy to tworzył na zlecenie papieża Grzegorza XV. Pod koniec życia przeniósł się do Bolonii i tam zmarł w roku 1666 r.  Tam też jest pochowany.
W XVII wieku st się Guercino jedną z największych postaci włoskiego malarstwa barokowego, autorem wielkoformatowych kompozycji religijnych, obrazów, pejzaży i portretów. Jego prace to głównie dzieła o tematyce sakralnej. Malując zgodnie z kanonami swojej epoki, dużą wagę przywiązywał do ekspresyjności swoich dzieł. Obrazy jego przyciągają uwagę widza, wzbudzają emocje, poruszają. Cel ten osiągał między innymi poprzez, niejednokrotnie, teatralne gesty i postawy malowanych postaci, ich pełne emocji wyrazy twarzy, wysycone głębokie kolory obrazów, odpowiednie operowanie światłem i cieniem. Niejednokrotnie w swych obrazach zaskakuje odbiorcę, prowadzi z nim swoistą grę, uwodzi niejako, w nieoczekiwany sposób skracając perspektywę, albo zamieszczając ciekawe elementy w tle właściwej kompozycji.
Naszą wycieczkę, której celem było przyjrzenie się prezentacji ciała ludzkiego w malarstwie Guercina, zorganizowaliśmy 19 grudnia 2013 roku. W naszej opinii obrazy ciała i odniesienia do cielesności pojawiają się w jego dziełach w kilku kontekstach i  w kilku miejscach. Już na początku naszego zwiedzania, w pierwszej sali natknęliśmy się na kilkanaście rysunków, szkiców poszczególnych części ciała ludzkiego, które były studiami wstępnymi do malowanych później obrazów. Zobaczyć można było między innymi ryciny ukazujące  rękę, oko, ucho czy nogę. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż Guercino w swoim Cento założył na początku XVII wieku szkołę aktu, nagości (Accademia del Nudo), w której była możliwość doskonalenia  malarskiego warsztatu ukazywania ludzkiego ciała. 


Poruszając kwestię ciała nagiego w twórczości Guercina, koniecznie wspomnieć trzeba o przedstawieniach Jezusa Chrystusa oraz świętych. Dobrym przykładem jest monumentalny obraz Ukrzyżowanie ze św. Franciszką Rzymianką i św. Elżbietą Węgierską, gdzie ukazane zostało umęczone ciało Chrystusa, ciało, na którym odnaleźć możemy wiele śladów mówiących o doznanych okaleczeniach podczas jego męki. Szczególną uwagę zwróciliśmy chociażby na niezwykle realistyczne, perfekcyjnie, z ogromną pieczołowitością namalowane przez mistrza z Cento krople krwi sączące się z ran Chrystusa, czy też jego paznokcie. Z podobną dokładnością namalowany został też płaszcz stojącej pod krzyżem św. Elżbiety. Ciało Jezusa pozostaje najjaśniejszym i przez to najwyraźniejszym elementem kompozycji, to na nim malarz skoncentrował  światło.
Kolejnym ciekawym obrazem jest Święty Jan Chrzciciel na Pustyni, gdzie Święty przypomina do złudzenia Chrystusa. To swoisty rodzaj gry Guercina z odbiorcą, iluzji, która właściwa była dla całego malarstwa barokowego. Postać Świętego Jana, mimo że siedząca, ukazana jest z niezwykłym dynamizmem, tak, jakby wykonywała ruch.
Dziełem, które także zwróciło naszą uwagę to Matka Boska z Dzieciątkiem Błogosławiącym. Ukazana jest na nim scena dość specyficzna, mianowicie moment kiedy Matka Boska uczy gestu błogosławieństwa swojego maleńkiego syna, stając się w ten sposób niejako pośredniczką miedzy bogiem a człowiekiem. Dzieciątko ukazane jest zupełnie nagie, bez okrycia.  Zachwyca w tym obrazie intymność sceny, widoczna czułość i miłość  Marii, którymi darzyła swe Dziecię. Co ciekawe, na malowidle tym przedstawione postaci pozbawione zostały jakby atrybutów świętości, a omawiana scena do złudzenia przypomina tę, z życia zwykłych, świeckich ludzi. 


Na przykładzie tego dzieła zwróciliśmy uwagę na scenograficzne dopracowanie wystawy. Warto wspomnieć tutaj, iż o nowoczesną aranżację plastyczną zadbał Borys Kudlicka, znany scenograf pochodzenia słowackiego. Zgodnie z jego zamysłem zwiedzanie odbywało się w większości w półmroku, żadna z sal nie była centralnie oświetlona. To przede wszystkim gra świateł na wystawie, ich precyzyjny kąt ustawienia i dobrana intensywność oświetlenia, pogłębiały wrażenie intymności i bliskości pomiędzy Matką a Synem, sprawiały że wszystko poza obrazem było ciemne, mało widoczne, nie rozpraszające uwagi. Pozwoliło to nam obcować z dziełem Guercina niejako na osobności, w większym skupieniu i zadumie.
Z punktu widzenia naszego tematu przewodniego – historii ciała, istotny był też motyw Vanitas - przemijania pojawiający się w malarstwie Guercino. Idealne jego odzwierciedlenie znajdziemy w jednym z najważniejszych dzieł artysty Pasterze Arkadyjscy - Et in Arcadia ego. Przedstawia on dwóch pasterzy przyglądających się ogołoconej do białej kości czaszce, leżącej na omszałym kamieniu. To fragment ciała będącego w stanie rozkładu, symbolizujący śmierć, która zawitała także do Arcadii, mitycznej krainy szczęśliwości. Obraz jest wieloznaczny, nie ma zgodności pomiędzy historykami sztuki, co do znaczenia wyrytego na fragmencie skały napisu Et in Arcadia ego, co można odczytywać, jako „i ja jestem w Arcadii”. W ten sposób całość kompozycji przypomina nam o nieuchronności śmierci, o jej obecności nawet w Arcadii, o przemijalności życia. I w tym dziele zaskoczyła nas niezwykła dokładność artysty w szczegółach. Na większości reprodukcji ledwie widoczna jest mucha, która po przyjrzeniu się obrazowi na żywo niemal ożywa, chcąc jakby odlecieć z namalowanego wieki temu płótna. Uderzająca jest mnogość symbolicznych detali wokół rozkładającej się czaszki. Dostrzec można między innymi larwę, z której wyłoni się motyl- symbol duszy czy mroczne ptaszysko - najprawdopodobniej symbolizujące obecność diabła.
Na zakończenie naszej recenzji pragnęlibyśmy podkreślić, jak wyjątkowym doznaniem estetycznym była możliwość oglądania na żywo oryginalnych malowideł mistrza z Cento i jak bardzo jest to różne od oglądania choćby najdokładniejszej reprodukcji.

Autorzy:
Weronika Borowiecka, Martyna Kuźniak, Angelika Leduchowska, Kamil Bereda, Tomasz Pawlak

"Starajcie się zostawić ten świat choć trochę lepszy niż go zastaliście", czyli CZEGO MOŻE SZUKAĆ INTELEKT?

Okcydentaliści otwierają dziś łamy archeologom :-) 
Prezentujemy niżej tekst Pana Mateusza Grabowskiego, studenta I roku licencjatu na UŁ. 
Tekst ujął nas dojrzałością, pozytywną energią, a także pokazaniem, jak idee filozoficzne łączą się z konkretną życiową praktyką. Warto go przeczytać, przemyśleć i podyskutować!

Czego może szukać intelekt?

Odpowiadając na powyższe pytanie, trzeba zrozumieć, czym tak naprawdę jest intelekt. Najbliższy moim przemyśleniom na ten temat jest wizerunek zaprezentowany przez Sokratesa. Jak podaje Arystoteles w Etyce eudemejskiej (1216b) "Sądził przecież (Sokrates), że każda cnota jest wiedzą, z czego wynikało, że kto wie o sprawiedliwości, jest sprawiedliwy". Podobnie sądził Ksenofont w swoich Wspomnieniach o Sokratesie (III 9,5): "Sokrates mówił, że sprawiedliwość i każda inna cnota jest mądrością, bo sprawiedliwe i w ogóle wszystkie cnotliwe czyny są piękne i dobre. Mówił dalej, że ani ci, którzy posiadają wiedzę (tj. wiedzę o cnotach), nie wybiorą zamiast nich niczego innego, ani też ci, którzy jej nie posiadają nie mogą ich dokonywać, lecz jeśli nawet spróbują, to błądzą". Pod tymi zdaniami wyłania się opis poglądu o nazwie intelektualizm etyczny. Według Sokratesa postępowanie człowieka zależy wyłącznie od jego wiedzy na temat dobra i zła. Człowiek wiedzący, co dobre, nie może czynić źle - jeśli zatem źle postępuje, oznacza to, że jego wiedza na temat dobra jest niepełna.
W moim mniemaniu, człowiek jako istota rozumna zawsze powinien dążyć do dobrego w swoim życiu, odkrywania nowych rzeczy, które pomogą mu w rozumieniu otaczającej nas rzeczywistości przez pryzmat własnych doświadczeń.
Nasz świat roi się od sceptycznych teoretyków, którzy osądzają wszystko w przeciągu paru chwil, nie wgłębiając się w temat, ich intelekt jest w tym momencie zahamowany przez odruchy charakterystyczne dla człowieka, może być to lenistwo czy egoistyczne podejście do otaczającego świata. Niestety, takim ludziom często towarzyszą frazy w postaci: "to ja wiem lepiej i to ja zawsze mam rację". Ma to swoje negatywne, jak i pozytywne aspekty, gdyż człowiek przekonany o swojej wartości i zaletach ma silne fundamenty do budowania swojego przyszłego, stabilnego miejsca w społeczeństwie, w którym będzie pełnił ważną rolę. Z kolei może to też przechylić się w negatywną stronę, co może skutkować w zatraceniu się rozwijania swojej osoby, zamknięciu się na świat zewnętrzny.
Mając możliwość obserwowania ludzi, którzy ambitnie patrzą na życie i chcą osiągnąć coś więcej niż zawód i pracę, dochodzę do wniosku, że intelekt tych ludzi nastawiony jest na wszechstronne, nieustanne rozwijanie swojej osobowości, tak, aby osiągnąć szczyt swojego wewnętrznego Ja. Może się to objawiać przez studiowanie interesujących ksiąg czy choćby pomoc innym ludziom, wszystko zależy od drogi rozwoju, jaką obierze konkretna osoba. Wielokrotnie miałem możliwość rozmowy z młodymi ludźmi wchodzącymi dopiero w czas, gdzie podejmowane są decyzje, mające ogromne konsekwencje w dalszym życiu. Moim szczęściem było to, iż każda z tych osób była odpowiedzialna i rozwinięta światopoglądowo, jak na swój wiek, co pozwoliło mi  na ukierunkowanie ich myśli w odpowiednim według mnie kierunku. Układając z nimi różnego rodzaju cele, jakie chcieliby osiągnąć, doszedłem do wniosku, że każdy człowiek jest niesamowitym indywidualistą, który jeśli tylko zechce, jest w stanie zrobić rzeczy, które najlepiej rozwiną go w wybranych aspektach życia. Powstaje pytanie, czy jego wybór będzie zgodny z filozoficzną postacią dobra i jak ma ją poznać... Nie widzę innej możliwości, jak "behawioralne" (doświadczeniowe) podejście do tego stanu rzeczy, najlepszym stymulantem naszych postępowań jest doświadczenie, które rozwija u nas bodźce odpowiedzialne za rozpoznawanie dobra i zła.
Każdy z nas w swoim dzieciństwie robił rzeczy, które teraz uważamy za złe, lecz wtedy były one dla nas niewinne. Z biegiem czasu zdajemy sobie sprawę z konsekwencji tych poczynań i co najważniejsze, wyciągamy wnioski, pozwalające nam na uniknięcie podobnych zachowań w naszym dalszym życiu. Dzięki tym doświadczeniom kształtuje się w nas system samozachowawczy, pozwalający szybko ocenić, co jest dla mnie dobre, a co nie, i właśnie do tego dąży nasz intelekt, do umiejętności rozróżniania rzeczy dobrych i złych.
Dzięki tej zdolności podejmujemy wiele działań, mających na celu nie tylko nasz wewnętrzny rozwój, ale również naprawę otaczającego nas świata. Pozwolę sobie zacytować mało znaną postać sir Roberta Baden Powella, założyciela scoutingu: "Starajcie się zostawić ten świat choć trochę lepszy niż go zastaliście". Będzie to dla nas możliwe tylko i wyłącznie wtedy, kiedy posiądziemy umiejętność wyboru dobrej drogi w naszym postępowaniu i dzięki naszemu intelektowi rozwijania siebie i otoczenia naszej egzystencji.

niedziela, 19 stycznia 2014

PAMIĘĆ MIĘDZYPOKOLENIOWA

Nie ukrywam, że ciężko było mi zebrać myśli do napisania tej notki. Czułam się bardziej w obowiązku aniżeli chciałam. Buntowały się wszystkie trzy warstwy mnie, czyli ja, moje ciało i moja dusza w konfiguracji dowolnej w dodatku zmieniającej się z minuty na minutę. Jednak kiedy przeczytałam ponownie notkę, od której zaczęła się ta lawina niechęci oraz dwa artykuły w niej zalinkowane coś do mnie dotarło.
Chciałabym pokrótce opisać mojego ojca. W ubiegłym roku mieliśmy okazję być w niepowtarzalnym momencie naszego życia. Mój ojciec świętował swoje półwiecze, ja natomiast obchodziłam półmetek tego dystansu. Niesamowity jest już sam fakt, że nigdy więcej w całym naszym życiu, zarówno moim jak i mojego ojca, nie uda nam się odtworzyć tego roku gdzie ja byłam równo dwa razy młodsza, a on dwa razy starszy. Już wtedy skłoniło nas to do wielu przemyśleń dotyczących naszego dotychczasowego życia, jego dwa razy dłuższego i mojego dwa razy krótszego. Opowiadaliśmy sobie raz po raz znane nam już dobrze historie związane z dzieciństwem. Siłą rzeczy połowę tych wydarzeń znam jedynie z opowiadań, połowy nie pamiętam, a jednej czwartej się wstydzę. Jednak jest tutaj to drugie dno,  z którego nie zdawałam sobie sprawy. Otóż mój ojciec pochodzi z małej wsi gdzieś w Wielkopolsce (nie ważne są tutaj dokładniejsze dane geograficzne, albowiem nie to jest tematem tego wpisu). Rodzina mojego ojca była jeszcze do niedawna modelowym przykładem wielopokoleniowego domu, gdzie swój kąt mają nie tylko rodzice i dzieci wraz ze swoimi dziećmi, ale też pokolenie pra-dziadków i pra-wnuków. Wiele opowieści, jakie mój tato przywiózł ze sobą do Łodzi, dotyczyło beztroskich wspomnień z lat dziecinnych i młodzieńczych. Niektóre były smutne, a inne bawiły mnie od zawsze do rozpuku. To właśnie dzięki nim wiedziałam, że talent do rozrabiania odziedziczyłam po tacie. W opowieściach z rodzinnych stron mojego ojca pojawiały się też często opowieści z czasów wojny, której gorzki smak mieli nieprzyjemność poczuć moi pradziadkowie oraz dziadkowie. Jeszcze do niedawna na jednym z domów były namacalne dowody okrucieństwa wojny. Dla mnie dzień, w którym poznałam historię z tym związaną, był jednym z najgorszych dni w całym życiu. Historia ta bowiem opowiada o tym, jak moi pradziadkowie ukryli w swoim domu dwóch Niemców, o czym ktoś ze wsi doniósł „Ruskim”. Nie trzeba było długo czekać ,by ci ostatni przyszli we wskazane przez kapusia (przepraszam za kolokwializm, ale do dzisiaj się trzęsę jak pomyślę o tej osobie, a to określenie i tak jest najłagodniejszym jakie ciśnie mi się na usta) miejsce. „Ruscy” dali Niemcom ultimatum, które wyglądało następująco: albo tych dwóch przedstawicieli germańskiego narodu wyjdzie i dobrowolnie się podda, albo „Ruscy” zaczną strzelać do dzieci. Małych zakładników było czworo, w tym, jak nietrudno się domyślić, również moja babcia. Cała historia kończy się niekoniecznie dobrze dla samych Niemców, albowiem, jak już się domyślacie, postanowili uratować dzieci i się poddali, jak również dla domu w którym mieszkali, albowiem jeszcze do zeszłego roku można było zobaczyć w ścianach ślady po kulach które przeszyły ciała Niemców.
Zastanawiacie się pewnie dlaczego zaczęłam od mojego ojca a skończyłam na dość smutnej dygresji o okrucieństwach wojny. Wśród tych dzieci była moja babcia; jak nietrudno się domyślić. gdyby Niemcy wówczas nie zeszli ze strychu, moja babcia byłaby jedną z wielu niewinnych ofiar okrucieństw wojny. A skoro byłaby martwa jako dziecko nie byłoby szans na to by urodził się mój ojciec, nie poznałby mojej matki i nie byłoby mnie ani mojej siostry. Na powyższym przykładzie wykazałam, jak wydarzenia, które miały miejsce na wiele, wiele lat przed moimi urodzinami mogły zmienić historię mojej rodziny.

Przyczynkiem do tego wpisu była notka p. Sebastiana Margalskiego, który odwoływał się w niej do artykułów dotyczących emocjonalnej pamięci wydarzeń z życia naszych przodków. Do refleksji na ten temat skłonił p. Margalskiego m.in. szereg artykułów, które w ostatnich tygodniach pojawiły się w Internecie. Nie będę ukrywać, że początkowo byłam do tego nastawiona w sposób mocno sceptyczny, by nie powiedzieć negatywny. Z jednej strony wydawało mi się, że to kolejna naciągana teoria pseudonaukowców, którzy chcieli by coś badać, ale tak właściwie sami nie wiedzą co i z nudów wymyślają kolejne bzdury. Jednak po pierwsze po przeczytaniu artykułu z GW, okazało się, że owa teoria ma poparcie w doświadczeniach, którym poddawano myszy (jakkolwiek jestem przeciwna badaniu czegokolwiek na niewinnych gryzoniach ani innych żyjątkach, które kiedykolwiek miały mamusię i tatusia). Po drugie dotarło do mnie, że oto przemawia przeze mnie sceptycyzm mojego ojca do tego typu teorii, co paradoksalnie jest właśnie potwierdzeniem tej teorii. A po trzecie wyjaśnia brak mojej niechęci do Niemców, która mimo upływu lat jest wciąż żywa w Narodzie, co obserwuje na każdym kroku gdy mówię, że chciałabym w końcu zabrać się za naukę niemieckiego. Co ciekawe, jest to kolejny przykład potwierdzający tę teorię, albowiem jak inaczej wytłumaczyć niechęć współczesnych 20 czy 30latków do Niemców? I z tą refleksją Was zostawiam.

Inka Wu

poniedziałek, 13 stycznia 2014

CO ZROBIĆ, BY ARCHITEKTURA STAŁA SIĘ BARDZIEJ KOBIECA???

Czy architektura potrzebuje równouprawnienia? Czy jest fallocentryczna i patriarchalna? 
Zapewne wszystko zależy od optyki i rodzaju opowieści, w jaki uwikłamy architekturę i architekta. Trudno jednak nie dostrzec, że podstawowy dla naszej kultury korpus tekstów podejmujących zagadnienia z teorii architektury modeluje budynki w odniesieniu do ciała męskiego:
"chcę ci dać dokładne wymiary mężczyzny - pisał Cennino Cennini. - Kobiecych poniecham, bo nie ma ono żadnego doskonałego wymiaru. 
Poza tym teoretycy architektury przenoszą na architekta - przez większość czasu mężczyznę - rolę matki i opiekunki, inwestorowi przypisując aktywną rolę ojca [obszernie pisze o tym Diana Agrest w tekście Architektura z zewnątrz].

Być może trzeba nam dziś bardziej kobiecej architektury i teorii tejże.
Z problemem tym zmierzyli się okcydentaliści.
Pan Rafał tak odpowiedział na pytanie Co zrobić, by architektura była bardziej kobieca?

Ponoć w naturze nie występują kąty proste. Wszystkie kanciaste struktury architektoniczne zostały bowiem powołane do życia przez człowieka. Jeżeli zatem chcemy uczynić architekturę bardziej kobiecą, należałoby zastanowić się nad najbardziej naturalną dla niej formą.

Kobiecość architektury można wydobyć poprzez proste zestawienie cielesnych form mężczyzny i kobiety. Ciało mężczyzny nie bez powodu można określić słowem "wyrzeźbione" - więc także "uformowane" i w pewnym sensie mniej naturalne niż ciało kobiety, które w zgodzie ze swoją naturą posiada więcej krągłości. 
Kobieca architektura powinna zatem być czymś więcej niż tylko foremną bryłą, zajmującą przestrzeń. Powinna wkomponować się w otoczenie/krajobraz i współgrać z nim na płaszczyźnie powierzchni, ale także w kwestii formy - bardziej krągłej i naturalnej.


Czyżby zatem dobry okazał się trop Magdaleny Abakanowicz i jej wizyjnej architektury arboralnej???


____
Cenniniego cytuję za tekstem K. Borysławskiego, Atrakcyjność fizyczna człowieka jako sygnał biologiczny.
Zdjęcie architektury arboralnej cytuję za: utterfield-reignbeau.blogspot.com

niedziela, 12 stycznia 2014

DOM, WNETRZE, PAMIĘĆ - konkurs felietonowy

Wśród uczestników zajęć Pięć zmysłów. Strategie ucieleśnienia: filozofia, nauka, sztuka i pamięć trwa konkurs na felieton poświęcony architekturze. Pytania konkursowe sformułowali sami studenci, dyskutując nad tekstem Diany Agrest, Architektura z zewnątrz. Ciało, logika i płeć [Przegląd Filozoficzno-Literacki nr 4(2011)].
Z przyjemnością prezentuję pierwszy z felietonów konkursowych, rzecz jasna - anonimowo.

Marcin M. Bogusławski
opiekun KNO



Wnętrze domu wspomaga pamięć?


Drogi Czytelniku. Po przeczytaniu tytułu tego felietonu pewnie popukałeś się w głowę, jak poważni studenci studiów jak najbardziej humanistycznych mogą zajmować się takimi niedorzecznościami. Jeśli jednak nie zamknąłeś okienka z tym tekstem, postaram się nie zawieść Twoich oczekiwań. Nigdy w życiu nie pisałam felietonu i nie chce popełnić błędu. Mam nadzieję, że wybaczysz mi niedociągnięcia. Może błędem jest już sam temat? Może..
Kiedy, doceniając jego wszechwiedzę, pytam wujka Google o temat mojego felietonu wyskakują mi tylko strony wielkich koncernów meblowych, katalogi i podcasty w stylu „my urządzimy Twój dom!”. Jakie właściwe „my”? I co to za zwrot „urządzenie domu”? Czy coraz popularniejsze oddawanie domu obcym ludziom aby go „urządzili” jest zdrowe? Moim zdaniem absolutnie nie. 
Dom to najważniejsza przestrzeń w życiu. Wiedzieli o tym ludzie od zarania dziejów szukając na założenie ogniska domowego najbezpieczniejszej jaskini. Ma być bezpiecznie, przytulnie i swobodnie. Dom ma się dobrze kojarzyć. Dla niektórych ma w nim pachnieć świeży chleb, dla innych wystarczy, że będzie w nim czekać ukochana osoba. W nim gotujemy, cieszymy się, płaczemy, cierpimy, kłócimy i chorujemy. Czy nie powinniśmy kreować go sami? Czy nie czujemy się lepiej w przestrzeni zagospodarowanej samodzielnie? A może to staroświeckie podejście? W każdym razie to nasze wspomnienia o nim kreują jego wnętrze. Wyobrażamy sobie nasz dom takim, jakim go zapamiętaliśmy. 
Czasem mam wrażenie, że nasza kultura dąży do jak największej homogenizacji. Wszystkie sklepy urządzone tak samo, coraz modniejsze sieciówki. Człowiek czasem zastanawia się o czy ma dejavu wchodząc do Żabki czy Biedronki, które nie różnią się niczym oprócz obsługi. Brr! 
Czy i przestrzenie naszych domów mają być identyczne? Skąd się wzięła moda na puste ściany, wielkie powierzchnie przy minimalnej ilości mebli i ozdoby, które nic nie mówią o właścicielu? Czy to nie oznaka, że tracimy naszą indywidualność, że zapominamy o sobie? Bo moim zdaniem jej przejawem nie jest modne hasełko napisane modną czcionką i naklejone (żeby łatwiej zdjąć) na ścianie. Czemu sami doprowadzamy do tego, że nie chcemy przebywać w swoich własnych domach i uciekamy w miasto? Może dlatego, że stają się one coraz bardziej podobne do naszych miejsc pracy? Albo jesteśmy tak dumni, ze wyglądają jakby właśnie wyszedł z nich architekt wnętrz, że boimy się cokolwiek dotknąć, bo zespujemy? Mogę tylko gdybać. I będę!
Każdy z nas kiedyś zmienił miejsce zamieszkania, w końcu przeprowadzki są dla ludzi. Moją osobistą traumą było mieszkanie w akademiku. Wychowana w dużym domu z ogrodem, w którym zawsze było pełno ludzi a ja od małego mogłam personalizować w nim przestrzeń do woli przeżyłam szok. Paradoksalnie nie był problemem brak prywatności czy hałas. Dołujące były pokoje. Wszystkie takie same. Ta sama wielkość, te same meble, ten sam ich układ. I tak na każdym piętrze! Czasem ktoś się odważył przesunąć stół albo powiesić fotografię nad łóżkiem. Piętra podobnie! Korytarze jak w szpitalu, z jednej strony z okienkiem na końcu, z drugiej palarnia. Kiedy człowiek zostawał sam w pokoju i wychodził do toalety czuł się jak w psychiatryku. No ale cóż- dom studenta. Jaka kasa taka jakość. Kolejna przeprowadzka była wybawieniem. Własny pokój, który mogłam umeblować jak chciałam, podobnie jak kuchnię i łazienkę. I wcale nie potrzebowałam do tego speca z tytułem magistra.
Zazdrościmy domów innym. To naturalne i jak najbardziej ludzkie. Podobają nam się inne wnętrza, wyraźniej czujemy zapachy, przykładamy większą uwagę do szczegółów. Mówiąc o kimś, u kogo byliśmy w domu, a nie znamy się z nim za dobrze, łatwiej przypominamy sobie osobę jeśli przywołamy jakiś element wyposażenia jej domu. Zawsze zapamiętujemy coś z wizyty w pomieszczeniu. Zwracamy uwagę na zegarki, barwy ścian, podłogę czy obrazy. W jakiś sposób więc wnętrze pozwala nam pamiętać, albo chociaż pomaga kojarzyć. 
Podobny wpływ ma na nas nasz własny dom. W zależności od tego w jakiej przestrzeni żyjemy, tak się czujemy. Więcej przywiązania mamy do wnętrza, które sami urządzamy. Okazujemy mu więcej szacunku, mamy więcej wspomnień z nim związanych. Choćby te, które są związane z urządzaniem go i poszukiwaniem inspiracji. Jeśli planujemy przestrzeń wspólnie z inną osobą każdy detal w takim domu przypomina nam ją. Chyba każda wspólnie zamieszkująca para przez to przechodziła. Patrząc na ściany pamiętają sprzeczkę przy przeglądaniu katalogów z kolorami lub w sklepie z artykułami budowlanymi. Światło lampy rozjaśnia zakamarki pamięci. Pamiętasz jak szukałeś do niej żarówki z małym gwintem mimo że miałeś milion rzeczy do zrobienia? Albo lodówka. Pamiętasz jak byłeś zabiegany a w niej nic nie było? Albo ten obraz od babci. Powiesiłeś, żeby dała Ci spokój. Miałeś zdjąć jak już sobie pójdzie ale jakoś tak zostało i wisi już piąty rok. Ale jakoś szkoda go zdjąć bo pamiętasz jak babcia się cieszyła. Jeśli usiądziesz i rozejrzysz się po swoim mieszkaniu przypomnisz sobie masę sytuacji- zabawnych, smutnych, denerwujących, które są związane z konkretnym przedmiotem w konkretnym miejscu. Czy więc nie jest tak, że wnętrze pozwala nam pamiętać? Zostawiam Cię Czytelniku sam na sam z tym pytaniem.